by się znaleźli może, ale skarbiec pusty.. a kilka tysięcy grzywien na to potrzeba...
— Miłościwy panie — przerwał Bartosz — choćby u wroga pożyczyć przyszło, choćby ziemi kawał zastawić. Wykupiemy ją lub odbijem, dług zapłacim.
— Któż dziś grosz ma? jedni chyba Krzyżacy lub żydzi — rzekł Semko.
— A czemuż u najbliższych, u Krzyżaków nie wziąć? — przerwał Odolanowski. — U nich grzywien jak lodu, a dadzą chętnie.
Ze wstrętem wstrząsnął się, słysząc to Semko.
— Żydów bym wolał! — rzekł.
— Ale ich nie znaleźć u nas, chyba w Krakowie, a tam trafić trudno — mówił Bartosz. — Krzyżacy są pod bokiem, byleście zażądali, dadzą.
— A jeźli się dorozumieją na jaki wypadek mi potrzeba? — rzekł Semko. — Oni Luksemburczykowi sprzyjają, przeciwko niemu nie dostarczą broni.
— Luksemburczyka rychło nie stanie — odparł Bartosz — a oni na ziemię łakomi... Jam też z niemi dla rycerstwa w przyjaźni, ale z wilkiem drużba, zawsze strach, aby nie zjadł.
Rozmowa szła tak dalej, rozrywana... Nic nie postanowiono.
W czasie jej, kilkakroć zadrgała znowu we drzwiach zasłona, ale Bartosz rozgorzawszy już na to nie zważał.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/064
Ta strona została uwierzytelniona.