— A kto go nie zna! — zawołał dzieciak. — Słynie jako rycerz dzielny.
Książę ziewnął.
— Głodny być musisz, pora spóźniona, idź zjeść i do snu. Mnie czas.
Odprawą tą nie dał się tak łacno chłopak odpędzić.
— Wiesz — począł — niedźwiedziam ubił! — Psy mi podarł, alem go sam juchę oszczepem dojechał...
— Jak na przyszłego księdza biskupa — rzekł Semko — wcale nie źle...
Na wspomnienie biskupstwa dzieciak namarszczył się i tupnął nogą.
— Ojciec, prawda, kazał mi suknię duchowną wdziać — rzekł dumnie — ażeby wam dwom więcej ziemi zostało, ale mnie sutanna piecze i cięży... Kto wie, czy jej jutro w krzaki nie rzucę... a zbroi nie wdzieję. O tem jeszcze na dwoje babka wróżyła!!
Ostatnich słów dokończywszy, kołpaczek chwycił ze stołu i nie żegnając się, wyszedł z komnaty namarszczony.
Był to najmłodszy z Mazowieckich książąt, syn owej nieszczęśliwej małżonki Ziemowita, zmarłej w więzieniu, ofiarą zazdrości i zdrady; Henryk, przeznaczony do stanu duchownego, ale marzący tylko, jakby się z tego narzuconego jarzma wyzwolić.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/081
Ta strona została uwierzytelniona.