— O niczem nie wiem.
— Pójdę więc języka szukać gdzieindziej — odparł chłopak, i drzwiami trzasnąwszy wybiegł.
Łatwo mu się było domyśleć, gdzie Bartosz nocował, bo izby gościnne wiadome mu były, a choć w nich ani ognia, ani ruchu już nie było widać ni słychać, wprost tam pobiegł książę Henryk.
W małej sionce na kulu słomy i dece od konia spał Bartoszowy giermek, który go nigdy nie odstępywał.
Gdy książę lampkę wziąwszy u czeladzi do izdebki tej wkroczył, śpiące już pacholę, porwało za miecz i stanęło, drzwi pańskich bronić gotowe.
— Idźże precz, trutniu jakiś! — zawołał śmiejąc się Henryk. — Widzisz, że oręża nie mam, a zabijać nie myślę.
Przebudzony hałasem Bartosz w drugiej komnacie, wołał z niej.
— Kto tam? Czego? — I sam za oręż był gotów chwycić, gdy Henryk mu przez drzwi odpowiedział.
— Książę Henryk jestem, idę was powitać, choć późno, bo mnie wprzód doma nie było.
Giermek od drzwi odstąpił, a młode panię weszło lampkę trzymając. Na łożu wysłanem nizko Bartosz mało co rozebrany, w kaftanie porozpinanym tylko spoczywał. Podniósł się nieco na widok wchodzącego.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/088
Ta strona została uwierzytelniona.