znać ani Domarata, ani Zygmunta, potrzeba wam Piasta. Namawiacie Semka sobie.
Semka ja znam, on tak w polu się bić gotów, gdy go co podrażni, w gniewie i zabić nawet, ale głowę i księztwo ważyć dla korony niepewnej, nie zechce...
Słuchał Bartosz z pewnem zdziwieniem, coraz mniej wiedząc jak ma postąpić z zuchwałym pankiem...
Namyślił się.
— Mylicie się — rzekł w końcu zimno. — Jam po sąsiedzku na rozmowę i radę przybył do Semka, a o Piastach u nas jeszcze mowy nie ma, póki Luksemburczyk jest. Wprzódy się jednego trzeba zbyć, nim o nowym pomyślim panu...
A Semkowi, gdyby mu trzeba iść w pole, męztwa nie zabraknie...
— Męztwa znajdzie się tyle co w Białym — rozśmiał się Henryk. — I ten przecie ludzi żywych palił, a krzyku ich się nie bał i nie litował, no i zamki brał... i bitwy przegrywał.
Bartosz tylko zerknął na młokosa.
— Semkowi ja korony życzę — mówił Henryk dalej — bierzcie go sobie. Dałbym go wam ochotnie, na króla i na co chcecie, bobym po nim sobie Płock mógł wziąć.
— Ale wasza miłość jesteś do stanu duchownego przeznaczony — zamruczał Bartosz.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/090
Ta strona została uwierzytelniona.