jej dobierzemy, któryby u nas mieszkał i rządził sam nami.
W końcu musieli na to przystać wszyscy, Mało i Wielkopolanie. Nałajano się, nasporzono dużo, stanęło na tem; aby zwołać się znowu na sejm wielki do Wiślicy, na święty Mikołaj...
Tu niemała gromadka, jak w Miłosławiu i Radomsku, być miała, ale z obu połowic kraju, kto żyw, przybyć się obiecywał. Było zawołanie wielkie, wiec powszechny, ten stanowić miał to, co się stać musiało.
Gdy się to działo, Zygmunt jeszcze gościł w Wielkopolsce. Domarat i Bodzanta dodawali mu otuchy. Byle jechał do Wiślicy, pokazał się tam, pewni byli, że się jego majestatowi szlachta pokłoni.
Dobrze przed świętym Mikojałem, choć to pora najgorsza do podróży, bo na pół błota, pół grudy, ciągnęli Wielkopolanie, Krakowianie i Sandomierzanie ku Wiślicy. Zdało się każdemu, że jak do młyna, kto pierwszy przybędzie, ten będzie mełł, i mąki dostanie...
Stary ów gród obmurowany, warowny, pełen Łokietkowych pamiątek, Kaźmierzowych ustaw, prastarych wspomnień, który pusty i cichy stał długo i drzemać się zdawał wśród błot swoich, odżył znowu.
Ale życie to było inne wcale niż w owe czasy, gdy mały żelazny pan wyruszał ztąd na
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.