Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

wiek, z oczów myśli czytać umiejący, w powitaniu chłod poczuł, który wiał nań od kasztelana.
Stary Toporczyk jechał tak spokojny, jakby się niczem nie trwożył, a przyszłości dobrej był pewien.
— Na zamekby wam z nami gospodą — odezwał się Domarat, na mury ręką ukazując. — Zygmunt Margrabia pan nasz, tam już jest i na was czeka... Niech się inni jako mogą po mieście rozkładają, wam przystało być u pańskiego boku.
Jaśko tylko głowę pochylił, dziękując.
— Na gospodę łatwo znajdziecie łakomego — rzekł — ja za nią dziękuję, bo czeladzi mam dużo, a przodem posławszy jużem domostwo wziął i szopy dla koni... Tam mnie czekają.
Gdy w bramę wjechali, pożegnał topor Domarata, w ulicę zawracając. Sędziwój z Szubina tak samo za gospodę w zamku dziękował, nieprzyjmując jej; a co najgorzej, odmówił czci tej i Dobiesław z Kurozwęk, w którego rękach był zamek krakowski, a prawie tak jak Kraków cały.
Do pańskiego stołu na zamek nie garnęli się ludzie, tylko maleńcy, i tacy, od których niemiec, mówić do nich nie chcąc, z pogardą się odwracał. Tych, przy których waga była największa, ani Domarat ani Bodzanta ściągnąć nie zdołali.