Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

cie Zygmunta i posiłek przybywający im — uważał...
Wszedłszy do komórki, gdy Domarat rękę arcybiskupa ucałował, ten rzekł do niego spiesznie.
— Zaprawdę, zaprawdę nie wiem, co się dzieje! Dusza moja strwożona jest wielce. Starałem się wyrozumieć braci moich, szczególniej Jana, dawniej mi znajomego, w jaki sposób Zygmuntowi posiłkować myślą, jakich użyją argumentów, aby go na królestwie tem utwierdzili, znalazłem ich obu milczących, zamkniętych. Nie mówią nic, oczy spuszczają. Lękam się aby foemina variabilis, królowa nas nie opuściła, lub całkiem nie zawiodła, na sztych wystawiwszy.
Załamał ręce arcybiskup, a Domarat żywo opowiadać zaczął, jako panowie węgierscy, neutralnie się względem markgrafa znajdowali, i na panów biskupów powołując, o niczem też mówić nie chcieli.
— My tego do jutra w takiej niepewności zostawiać nie możemy — zawołał gorąco popędliwy Domarat, któremu więcej może o sobie niż o Zygmunta chodziło, a lękał się, by nie padł z nim razem. — Idźmy do nich, trzeba się rozmówić otwarcie. Wiedzmy co nas czeka, aby środki zapobieżenia zdradzie przedsiębrać zawczasu.
Bodzanta sam niemało strwożony, po chwili