namysłu, szedł Domarata wiodąc za sobą do izby, w której dwaj biskupi, jeszcze za stołem nad misą orzechów i migdałów siedzieli, słodkiem winem z małych kubków popijając.
Widać było, że z nich dwu, Jan biskup Czarnadzki czynniejszym tu miał być, bo choć przodek przed nim brał, poważny starzec Stefan biskup Jagierski, słowo przy nim zostawało. Tamten tylko, orzechy gryząc, znaki przyzwolenia głową dawał.
Gdy do izby wchodzili, dwóch kanoników i prałat Węgrów zabawiali, lecz ujrzawszy Bodzantę, który Domarata prowadził za sobą, do przybocznej izby zaraz się usunęli.
Zostali sami z niemi.
Ucałowawszy ręce pasterzy, na wskazanem miejscu siadł Domarat, kołpak gniotąc w rękach. Twarz mu z niecierpliwości kurczyła się i drgała, a oczy mrugały...
Nie wytrzymawszy długo, począł się rozwodzić nad tem, jak Zygmunt królowej Imci powinien był wdzięcznym być za to poselstwo, w sam czas nadciągające, aby Polakom ich przysięgi przypomnieć.
Słuchał tej przemowy ks. Jan biskup Czarnadzki, zęby wykłuwając, obojętnie dosyć, aż gdy Domarat go prawie do muru przyparł, by się oświadczył co myślał, rzekł chłodno i ociągając się.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.