Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

Zamiast do księcia, pojechał Domarat jeszcze po gospodach panów krakowskich, starając się ich jednać sobie i Zygmuntowi. Ale i tu zawód go spotkał, nawet u tych, których pewien był, że wiernie ze dworem trzymali. Stawili się wszyscy zimno, sprawy markgrafa nie biorąc do serca, a popierając prawa jednej z królewien.
Dobiesław z Kurozwęk, o którym Domarat trzymał, że wielkiego rozumu nie miał, szczególnie milczący był i w sobie zamknięty. Postękiwał tylko na wielce ciężkie czasy.
Inni się odwoływali do tego, co na jutrzejszem zebraniu postanowionem być miało.
Całą niemal tę noc wigilii Ś. Mikołaja niespokojny Domarat spędził bezsennie. Na zamek powróciwszy, musiał słuchać, co mu jego słudzy przynosili, powysyłani na zwiady, innym dawać nauki, jak się nazajutrz obracać mieli.
Z liku po gospodach okazywało się, że z druhów Domarata wielu do Wiślicy nie nadciągnęło, a z nieprzyjaciół mało kogo brakło.
Tu się go nie obawiano wcale, więc i tacy Wielkopolanie, co gdzieindziej nie radziby się byli z nim spotkać, śmiało przybyli, nie kryjąc się z sobą.
Przyjechał i Bartosz z Odolanowa, którego wielkorządzca za najgorszego i najniebezpieczniejszego przeciwnika liczył. Ten jednak z orężem