Jedna z nich, wśród której widać było Otka Nałęcza Lepiechę, przyparła się do Sandomierzanów, druga z Grzymałą z Oleśnicy i wszystkiemi Grzymałów sprzymierzeńcami przy Domaracie, bliżej Zygmunta się umieściła.
Za Lepiechą widać było Bartosza z Odolanowa, który dobrą pół głową innych przerastał. Nie gotował się on tu do głosu, bo był, jak sam powiadał, nie do bajania, a do bijania stworzony; chciał jednak słyszeć i widzieć, co się tu dziać miało.
Gdy Zygmunt wszedł w szyszaku pierzastym na głowie, a z nim biskupi i starszyzna, trwał jeszcze szmer chwilę, aż na dane znaki uciszać się zaczął. Arcybiskup ciągle ręką ukazywał, aby milczenie nastało, i posłom węgierskim dał głos pierwszy.
Podniósł się tedy, nieco czapeczki uchyliwszy, ks. Jan biskup Czarnadzki, i po łacinie mowę rozpoczął, którą tłumaczono sobie jak kto mógł, bo na klechach nie zbywało.
Nawet ów Bobrek, któregośmy widzieli tak spiesznie odpływającym do Torunia, znalazł się w Wiślicy. Tu tylko mniej na klechę wyglądał, odziany był neutralnie, nie do rozpoznania, tak aby go jedni mogli za duchownego wziąć, drudzy bodaj za szlachcica. Miejsce sobie znalazł między Wielkopolanami wygodne do słuchania, a niewidoczne, w kącie.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.