Poseł królowej oględnie bardzo mówić począł do zgromadzonych, zagaiwszy tem, że królowa IMść wdzięczną była panom i ziemianom wszystkich krajów za dochowaną przysięgę i wierność paktom poprzysiężonym, które koronę polską jednej z córek jej zapewniały.
Gdy to rzekł, niewymieniając Maryi, poruszył się i zżymnął Domarat, Zygmunt zmarszczył dumnie, ale biskupowi nikt mowy przerywać nie śmiał; zwłaszcza że wielka większość przytomnych widocznie ją dobrze przyjmowała, krom arcybiskupa Bodzanty, który siedział ze smutnie spuszczonemi oczyma, Domarata i Grzymałów.
Na twarzy arcybiskupa nie malowała się żadna wyrazistsza niechęć ani opór. Od dnia wczorajszego ostygł był znacznie, co Domarat już poczuł. Słuchał Bodzanta z namaszczeniem, z rezygnacją, nie przecząc, nie potwierdzając, ani obliczem ni postawą.
Markgraf coraz niecierpliwiej się na swem siedzeniu poruszał, coraz dumniej głowę podnosił, płaszcza poprawiał, nogami przebierał i łańcuszkami brząkał, jakby do tańca chciał iść. Ale to było wszystko dla pokrycia gniewu, który go ogarniał. Oświadczenie posła przychodziło cale niespodzianie i raziło go jak obuchem.
Tymczasem biskup Czarnadzki ciągnął dalej, z wielką zręcznością, mówiąc więcej tem co przemilczał, niż tem co głosił.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.