Więc o królewnie Maryi, ani słóweczkiem nie napomknął, o markgrafie nie wspomniał wcale, jakby go ani tu, ani na świecie nie było, a dobitnie i jasno wyłuszczał, iż nie wyrzeczono dotąd, która z królewien dla Polaków ma być przeznaczoną. Dopóki zaś nie nastąpiło postanowienie wyraźne, i umowa ostateczna, Polacy nie powinni byli przedwcześnie zamków i rządów oddawać nikomu!!
Wypowiedział to tak jasno, tak dobitnie, wcale Zygmunta nie wyłączając, iż markgraf dotknięty tem i poruszony, omało się nie zerwał z krzesła. Wejrzenie Domarata tylko go wstrzymało.
Zaledwie biskup Czarnadzki skończył, gdy podkomorzy Ferencz na dany znak powstawszy, powtórzył za nim toż samo, tylko mniej zręcznie.
Wypowiedział bowiem wyraźnie, iż królowa życzy, aby rządów nikomu ani panu Zygmuntowi nie zdawano, dopókiby coś nie postanowiono!
Nie dano mu prawie dokończyć, taka wrzawa wesoła zerwała się po stronie Nałęczów, z wielkopolskiego kąta, i Lepiecha rękę podnosząc do góry, wołać począł.
— Powinna się stać i stanie się wola królowej pani, a nie pana Domarata, który nam króla ze swej ręki dać chciał, za co król jego nam na kark posadzić obiecał...
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.