Obrażony, upokorzony, gotów był życie dać, aby zemsty żądzę zaspokoić...
Im gwałtowniej domagała się szlachta, aby się usunął, tem uparciej postanowił na stanowisku pozostać...
Wszystko co zaszło dnia tego na Sejmie powszechnym, dla niego nie miało wagi, myślał już, jakby obalić postanowienia jego.
Dalszy plan postępowania już miał w głowie gotowy. Zygmunt ani on nie chcieli się poddać uchwałom szlachty; Zygmunt miał z sobą kilkuset kopijników — z niemi, śmiało sobie poczynając, wiele dokazać było można.
Miał czas się nieco wyburzyć i rozważyć to wszystko Domarat — przychodził spokojniejszy na pozór, ze złośliwym uśmiechem na ustach. Wieczerza, przy której się napił, cokolwiek mu sił przywróciła. Oczy pobłyskiwały weselej.
Luksemburczyk spojrzał nań z tą niechęcią, jaką miał dla wszystkich Polaków i jego nie wyjmując, ale znosić go musiał.
Domarat schyliwszy się, ścisnął za kolano paniątko, czego o mało nie przypłacił raną, bo jeden z psiaków porwał się do niego, co Zygmuntowi uśmiech dziecinny wywołało na usta.
— Miłościwy panie i królu mój — szepnął — niech sobie zgraje te krzyczą i jak chcą ujadają; my na swojem postawimy.
Zygmunt podniósł się na łożu...
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.