— Jak? — zapytał.
— Nie trzeba tylko długo tu siedzieć — mówił Domarat. — Wasza miłość, jutro, pojutrze wybierzecie się wrzekomo na Węgry, a ciągnąc, naturalna rzecz, zawadzić o Kraków... Miasto łatwo opanować — na zamku poszukamy ludzi, może go nam także poddadzą. Mając raz w ręku stolicę, obwarowawszy się w niej, nie potrzebujemy więcej nic. Panowie krakowscy sami się nam przyjdą prosić!
Ale działać trzeba śpiesznie — nie tracąc godziny...
Luksemburczykowi, pragnącemu takoż zemsty i postawienia na swojem, rada ta bardzo się podobała. Klasnął z radości w białe ręce, na których zaświeciły pierścienie.
Domarat twarz miał rozpromienioną.
— Dziś jeszcze nocą — dodał — posyłam do Krakowa, aby tam co potrzeba przysposobiono. Wyjeżdżając ztąd, wasza miłość nie potrzebuje się opowiadać jaką drogę wybierze...
— Zgoda! zgoda! — zawołał Zygmunt — tylko, na wszystkich świętych — nie narażajcie mnie na jaką sromotę!... Ciągnąc na Kraków muszę być pewnym swego. Uchowaj Boże, by mi tam wrota miano zamknąć przed nosem...
— Nie może to być!... — odparł Domarat. Po drodze, dla spoczynku macie prawo zajechać na noc, na dzień... Zostaniecie dłużej raz się
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.