tam dostawszy, nikt nie będzie wyganiał. Z miasta na zamek droga dogodną porą — łatwa... Gdyby się nawet udało zaraz pierwszego dnia tam zająć gospodę i kopijników część wprowadzić, jużby was z tamtąd nie ruszono... Królowa sama córkęby przywieźć musiała.
— Jesteścież pewni, że się to tak da wykonać! — wahając się i wpatrując w Domarata, odrzekł Zygmunt.
— Będę pracował nad tem — rzekł Domarat żywo.— Natychmiast posyłam zaufanego człowieka. Zostańcie przez jutro dla pewności, abym miał czas uprzedzić. Starajcie się pozyskać sobie kasztelana Dobiesława. Zamek i Kraków w jego rękach, on tam stróżem. Człowiek jest głowy ciasnej, a dumy wielkiej, niemłody już, a ociężały. Dobre słowo z ust waszych pochlebi mu. Tymczasem niech się dwór i kopijnicy do podróży gotują, rozgłosimy, że miłość wasza jesteś zniechęcony, że powracasz do Węgier.
O Krakowie mowy nie będzie...
Luksemburczyk potakiwał z wyraźną uciechą. Dogadzała mu ta myśl nieco awanturnicza, a jak się zdawało, bardzo szczęśliwa. Wykonanie miał Domarat za bardzo łatwe — za to on odpowiadał. Człowiek był energiczny i przebiegły.
— O tem cośmy tutaj postanowili — dodał w końcu wielkorządzca — ani słowa, nikomu! na tajemnicy wszystko zależy.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.