ciągła, bez zarostu, na której namiętna jakaś przeszłość srogie ślady spustoszenia pozostawiła, nie miała tu tej pokory zbytniej, z jaką występował w Płocku — przybrała zuchowatość nadrobioną. Zdawał się nawet nieco słuszniejszym, bo się trzymał prościej i głowę podnosił.
Domarat przysunął się do niego.
— Mówiłem ci już co masz czynić — odezwał się — nie mieszkaj ani godziny, jedź zaraz, natychmiast, nocą. Choćby koń padł jeden i drugi, byleś się przed innymi dostał do Krakowa. Masz tam dobrych znajomych, przygotuj w mieście gospodę dla markgrafa — ale cicho!!
Między niemców mieszczan niechaj pójdzie wieść, że to dla nich pan, że oni mu pomagać powinni — rozumiesz! Miasto zyszcze swobody i grunta, jakich nigdy nie miało, nawet przed Albertem Wójtem. Da im znowu wójtów wybierać, młyny budować... Niemców siła jest, powinni o sobie pamiętać...
Markgraf po drodze do Węgier, wstąpi do miasta. Trzeba namówić, aby mu natychmiast, gdy się ukaże, bramy otworzyli. Tem go ujmą...
Masz na zamku swoich?
Bobrek głową kiwnął, okazując, że wie dobrze co czynić ma.
Sługa Krzyżaków czuł się w obowiązku pomagać ich Luksemburczykowi — podejmował się tego chętnie.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.