Nie ruszył się jednak z miejsca, choć sprawa była tak pilną. Domarat pomyślawszy chwilę, spojrzał na skrzynię stojącą w kącie, poszedł do niej, otworzył i dobył sporą sakwę drobnej monety srebrnej pełną. Milcząc oddał ją Bobrkowi.
Ten chciwie ją oburącz pochwycił, i natychmiast bezpiecznie pod opończą umieścił — oczki mu zagrały weselej. Poznać było łatwo, że dla niego wszystkie te sprawy, którym służył, za które karku nastawiał, głównie tem się zalecały, że mu grosz przynosiły.
Ożywił się, poruszył, zaczął bełkotać, iż tejże godziny gotów był puścić się w drogę, ale samemu jednemu, nocą nie było bezpiecznie. Spodziewał się przededniem jeszcze do orszaku którego z panów krakowskich przyłączyć.
— Do pierwszego jaki się nastręczy! — wołał gorączkowo Domarat. — Trzeba zawczasu tam poczynać, a na pewno przygotować, aby co nie przeszkodziło. Poślę i innych, ale na was najwięcej liczę!
Bobrek dziękował i zaręczał, że nie omieszka nic; dodał dla uspokojenia, iż wielu panów tejże nocy ruszać chciało z Wiślicy, a niektórzy pewnie dwory swe wyprawili przodem, aby im gospody gotowali. Do tych spodziewał się on przyłączyć.
Wiedział z dawna Domarat, że temu posłańcowi, którego do Sasów, Brandeburgów i Krzy-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.