stawił go dobrą miarą przed Jędrkiem, pokumali się tak, iż z pod wątroby co chciał mu dobyć mógł Bobrek.
Dowiedział się od niego, że orszak swój pan krakowski niedarmo przodem wyprawiał, gdyż Jędrek jakieś rozkazy na piśmie wiózł do wójta i burmistrzów, a drugie do dowódzcy na zamku.
— Gdyby człek czytać umiał — dodał wesoło Bobrek — ciekawaby rzecz była się dowiedzieć co tam stoi, ale to nie nasza rzecz pismo wąchać.
— I nie czytając — wiem co napisano — odparł Jędrek — nie co innego zaleca pan, tylko czujność i posłuszeństwo a wierność.
— Komu? zapytał Bobrek śmiejąc się. Wszakże my dotąd pana nie mamy, ani nawet paniej. Miał panować Luksemburczyk, ale pono go nie chcą. Nie wiadomo, którą z córek królowa da i wyznaczy. Kogoż tu słuchać?
— Tymczasem tego, co w Krakowie panem jest, naszego Dobiesława — rzekł stary. — On nikomu nie da miasta, póki końca nie będzie. Z tego co mnie samemu zalecał, domyślam się, iż do miasta wyprawił przodem, aby nakazać, żeby tam nikogo nie wpuszczano.
— Jużci panu Zygmuntowi, gdy na Węgry jechać będzie, noclegu w Krakowie nie wzbronią — odezwał się Bobrek.
Jędrek ramionami poruszył.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.