— Albo ja wiem! — rzekł obojętnie — to nie moja rzecz. Do miasta jak do miasta, a że na zamek mu iść nie dadzą, to pewna.
Bobrek słuchał tak obojętnie, jakby go to nic a nic nie obchodziło, pili potem miód, opowiadali sobie trafne różne i wesołe rzeczy o klechach, o panach, o niewiastach, których bardzo wiele umiał Bobrek, a tak je poważnie razem i śmiesznie, twarzą i głosami ludzi wszelakich naśladując, wygłaszał, że Jędrek z Grójna za boki się trzymał słuchając, a choć którą powieść znał, wydawała mu się nową.
Przed północą, słomy sobie kazawszy przynieść, pokładli się spać. Jędrek zmęczony jazdą i po miodzie, który dużo chmielu miał, zasnąwszy twardo, nie zbudził się, aż gdy w izbie ogień rozpalono o świtaniu.
Zdziwił się mocno zobaczywszy około siebie miejsce opróżnione, i że mu towarzysza nie stało. Sądził, że poszedł konia opatrzyć, a nie rychło dowiedział się od swoich, iż wesoły ów przybłęda, czegoś pilną drogę opowiadając, dobrze przededniem sam jeden dalej wyruszył.
Było mu po nim smutno, zwłaszcza, że się nawet nie żegnali, a potem na drodze do Krakowa, nigdzie go ani spotkać, ani napytać nie mogli.
Bobrek tak dobrze konia swego zażywał, iż na dziesięć godzin, zwolna ciągnące wozy pana
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.