Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

ciem uszedłszy. Zamęt panował okrutny, ale z żelaznym uporem, na wszystko gotów stał przeciwko wrogom swym, niezłamany niczem wielkorządzca.
Poddać się, ustąpić, uznać zwyciężonym nie myślał. Wiedział też, że litościby nie znalazł.
Drugiego dnia nad wieczór, korzystając z chwili usposobienia, Bobrek się dostał do mieszkania Domarata, które podobniejsze było do zbrojowni niż do pańskich komnat.
Grzymałów ubogich a poodzieranych już ze zbroi, bo ich wielu boso i w koszulach uchodziło z rąk Nałęczów, trzeba było opatrywać w suknie i oręże.
Stosami też zwożono tu i składano na kupy lada jakie pancerze, blachy, hełmy stare, miecze, obuchy, cepy, co tylko zkąd ściągnąć się udało.
Domarat nie spał, nie jadł, chodził w gorączce, z ustami zapienionemi, rozkazy wydając, śmiercią grożąc, winnych i niewinnych śląc do ciemnic lub pod sądy Jana Płomieńczyka, sędziego swojego, owego krwawego djabła, którego katem znano i zwano...
Srogością tą, bezlitosną chciał przerazić, spodziewał się złamać opór Wielkopolan, ale omylił się wielce. Cała niemal szlachta podniosła się przeciwko niemu.
Codzień prawie przychodziły wieści, że ktoś odpadł i przystał do Nałęczów obozu.