— Przy złych i niewinnym się dostanie! — westchnął klecha.
— A któż z nas niewinny? — odparł zakonnik chłodno.
— Królestwu temu, niegdy wielkiemu i potężnemu, za Kaźmirza jeszcze spokojnemu, tyle lat szczęścia używającemu, ostatnia się pono zguba gotuje — mówił dalej Bobrek, który zwyczaj miał w ten sposób każdego kogo spotkał na słówko jakie wyciągnąć.
— Nie trwożcie się zbytnio — odparł mnich. — Ukarze Bóg, ale się i ulituje a pobłogosławi. Ojcem jest. Nabroili ludziska, gdy się im dobrze działo, cóż dziwnego, że teraz pokutować muszą? Bóg miłosierny!
— Bezkrólewie! — ciągnął Bobrek, który węzełek z sobą przyniesiony rozplątywał, zapas w nim mając od głodu i myśląc, czy swoją wędliną, ojca chlebem się suchym posilającego ma częstować czy nie...
Ow pół-krwi człowiek miał w sobie i oszczędność z ojca niemiecką, i z matki trochę polskiej gościnności...
Począł odrzynać nożem mięso i podał je na nim staruszkowi.
— Dziękuję wam — odparł mnich nie przyjmując — jem dziś z suchotami...
— W taki głód i chłód?
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.