Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

konie spędzano, ludzi wyganiano co dorodniejszych do Płocka, a choć o celu tych przygotowań nikt mu powiedzieć nie umiał, jawne one były.
Ku żadnej obronie ich nie potrzebowano, bo nikt na Mazowsze napadać teraz nie myślał, choć Litwa była z niem w wojnie.
W Płocku na pierwszy rzut oka już się niewątpliwem dlań stało, że się do czegoś sposobiono i zbrojono.
Nim do Pelcza zajechał, w ulicy miejskiej dwa poczty spotkał ciągnące do miasta, konno jadącego i rozkazy rozsyłającego wojewodę Abrama Sochę, dalej znów na koniu z pachołkami gospodarzącego Sławca chorążego mazowieckiego.
Wszystko to niepokój jakiś zdradzało.
Niemiec kotlarz zafrasowany powitał go w progu razem z piękną Anchen, która ledwie mu się uśmiechnęła, i na dany przez ojca znak, uciec musiała.
— W porę bardzo przybywacie — zawołał Pelcz. — Musicie wy o czemś więcej niż my wiedzieć, a nauczycie mnie, na co się to tu zbiera.
My nic nie rozumiemy, a krętanina wielka, rusza się wszystko co żyje i młode paniątko nasze, po długim spoczynku, jakby je ukropem oblał skacze.
— Ale ja o niczem nie wiem, tak jak i wy, — odparł Bobrek — to pewno, że Semka do Polski