miecku szwargoczesz — rzekł — pismo ich czytać umiesz, a i sam pisać potrafisz? Możeż to być?
— Tak jest — odparł Bobrek. — Z biedy człowiek się wszystkiego uczy.
Kanclerz pomyślał chwilę.
— Ha! no! — odparł — kto to wie? pod te czasy, mógłbyś się może nam przydać. Poczekać tylko trzeba.
Jest komórka tu przy moich, chceszli, znieś tam rzeczy, książę może jakiej potrzebować usługi.
Bobrek się odrobinę zawahał z przyjęciem tej łaski, ale w końcu pokłonił się do kolan.
— Głodu u mnie nie doznacie — dodał kanclerz.
Wtem, oknem wyjrzawszy, kubek swój dopił spiesznie i wybiegł na podwórze. Bobrek nie znajdował tego występnem, że ciekawość zaspokajając, wysunął się za nim do sieni, niby dalszych czekając rozkazów.
Kanclerz już zapomniawszy o nim szedł ku ku dworcowi książęcemu.
Tu właśnie w gościnę ktoś zajeżdżał z pocztem licznym. Zsiadał z konia, a dwór jego i ludzie a wozy wciągali przez wrota, cały niemal zapełniając dziedziniec.
Mąż musiał być znaczny, gdyż i urzędników z sobą prowadził i dowódzcę straży, a wszystko to poodziewane dostatnio, czysto, zamożnie, chociaż po staremu i niewykwintnie.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.