Radzono długo, zkąd wziąć pieniędzy, a Bartosz z Odolanowa poszedł wieczorem do kanclerza, chcąc go skłonić, aby, korzystając z przyjaznego usposobienia Zakonu dla Semka, u niego starać się o pożyczkę. Kanclerz, nie chciał tego brać na siebie... Mówili długo i głośno.
Obok w komórce siedział z uchem do drzwi przylepionem Bobrek... Lice mu się śmiało słuchając.
Gdy Bartosz potem odszedł, a klecha się wsunął do izby, od niechcenia potrącił o to, jak dziś wszyscy, nawet książęta możni grosza byli żądni, a nigdzie go tyle nie było co u panów niemieckiego zakonu. Oni przecie cesarzom i królom pożyczali, a skarby ich nieprzebrane były.
— Dla nas to zapieczętowane źródło — rzekł kanclerz. — Nam, gdybyśmy potrzebowali nie dadzą.
Bobrek minę uczynił pokorniejszą jeszcze niż kiedy.
— Mały czasem robak przydać się może — szepnął cicho z uśmiechem chytrym. — Czemże ja jestem, jeżeli nie lichem stworzeniem, na które i spojrzeć nie warto, ale ja u panów niemieckich mam krewnych moich, którzy tam niemało mogą, choć i oni niewiele znaczą.
Gdybyście mi dozwolili popróbować?
Kanclerz niezmiernie zdziwiony, dopiero teraz
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.