począł się z wielką uwagą temu lichemu robaczkowi przyglądać. Niedowierzał uszom własnym.
Robak milczący uśmiechał się.
— Gdybyście mi kazali jechać — rzekł.
— Bez wiedzy pana, ja tego uczynić nie mogę — odparł kanclerz, ze zdumienia jeszcze nie przyszedłszy do siebie.
Był on tego przekonania, że klecha głupawy a zarozumiały, nadto krewnym swym i sobie pochlebiał. Namyśliwszy się jednak szedł z tem do Semka, przynosząc śmieszną, nie do wiary nowinę.
Semko obojętnie ją przyjął, klechy widzieć nie chciał, kanclerza odprawił z niczem, ale wnet z podwórza nazad go do siebie powołał.
— Kat go wie zresztą! — rzekł. — Wyślijcie na zwiady, od siebie, niech jedzie. Nie zrobi nic, zastukamy gdzieindziej.
„Gdzieindziej“ było zagadką dla kanclerza, ale się o rozwiązanie jej nie pytał.
Powrócił z tem do izby, w której Bobrka, jak zawsze, znalazł na pobożnej modlitwie.
Klecha nie był tak dalece nabożnym, ale wiedział dobrze, iż okazując się nim, zyskuje nawet u tych, co jak on sam rzadko się modlili. Kanclerz zbudował się tą świątobliwością, lepszego nabierając wyobrażenia o niebardzo mu miłym człowieku.
— Słuchajcie — rzekł mu od niechcenia wie-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/183
Ta strona została uwierzytelniona.