Nie łudzili się tém nawróceniem — wiedzieli, że syn Kiejstuta przeszedł do nich i ich wiary, aby walczyć z Jagiełłą, chwycił się zakonu jako siły, a nie z miłości ku niemu. Wiedzieli o tém dobrze, a szło im o to, aby go sobie pozyskać. Badali więc słabości człowieka, rachując na nie tylko.
Tymczasem w ciągu swojego pobytu na ziemiach zakonu — człowiek ten zagadkowy, niezrozumiały, niepochwycony — ująć się im całkowicie, tak jak pragnęli nie dawał.
Nie mówił z niemi tylko o swoich wyprawach na Litwę, o wycieczkach do Żmudzi, którą chciał pozyskać sobie, o wyzwoleniu rodziny, o dokuczeniu Jagielle, zdobywaniu Wilna, lub Krewa, jak najmniej o stosunku do Zakonu.
Myśli jego latały gdzieś daleko — wszystko co otaczało, zdawało się dla niego obojętnem. Niecierpliwy, roztargniony, zadumany, niezdawał się cenić tej wystawy i przepychu, z jakim go przyjmowano. Nie przywiązywał wagi do oznak uszanowania, chodził wpośród nich jak niewolnik na uwięzi, któremu pilno było potargać krępujące go kajdany.
Naprzemiany mieniali się około niego, sam mistrz, głęboki a spokojny znawca ludzi; popędliwy, dumny i źle ukrywający swą wzgardę dla barbarzyńcy Wallenrod, i inni dostojnicy zakonu.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/217
Ta strona została uwierzytelniona.