Przed żadnym z nich nie otworzył swej duszy, żadnemu w głąb’ jej zajrzeć nie dawał.
Starano mu się przypodobać, dogadzać zachciankom, ale pochwycić go nikt nie mógł na słabości żadnej, któraby nad nim zapanować dozwalała. Nie przywiązywał najmniejszej wagi do wygód życia, do stołu i napoju, któremi się rozkoszowali starzy rycerze. Nie zabawiał się ich pieśniami, ani błaznowaniem, nawet ofiary pieniężne, jeśli mu nie służyły do zaciągów, na wojnę, były dlań obojętne.
Zmuszał się czasem wśród niemców do jakiejś wesołości nieszczerej, powierzchownej, ale twarz zadumana, zdradzała w nim myśli skryte...
Miłośnik łowów zapalony, jak wszyscy litewscy i w ogóle wszyscy ówcześni książęta i panowie, dawał się wyciągać na nie, zajmował niemi gorąco przez chwilę, ścigał oczyma doskonałe sokoły, któremi go obdarzono, ale nazajutrz o nich tak dobrze zapominał, jakby nie miał ich nigdy.
Wśród łowów pędził za zwierzem zajadle, namiętnie, ale gorączka ta ustawała gdy się skończyły i książę znowu czoło namarszczone, chmurne uchylał pod brzemieniem myśli.
Czolner po dłuższem z nim obcowaniu przyszedł do tego przekonania, iż tylko nienasyconą jego karmiąc ambicyę, wskazując mu zdobycze wielkie, potęgę, mógłby go sobie pozyskać.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/218
Ta strona została uwierzytelniona.