krzyły mu się... Potrzeba było dlań wymyślać coraz nowe łowy lub jakieś konne wycieczki.
On i jego żmudzini woleli wśród podwórców koczować na mrozie i zawiei śnieżnej, niż zaryglować się w wygodnych komnatach.
Wchodząc do izby, którą syn Kiejstuta wielkiemi krokami przebiegał, z podniesioną głową i rorzuconemi na ramionach włosami, Czolner postrzegł ten wyraz niecierpliwego znużenia, który Witolda nie opuszczał prawie...
Rzucał się jak zwierz w klatce.
— Jeżeli książe zechcesz dziś kazać sobie komu towarzyszyć w lasy, na łowy, psy są gotowe, konie na posługi i moja czeladź myśliwska — odezwał się Czolner — ale ja, z wielkim żalem moim nie będę mógł księciu towarzyszyć — mam pilną sprawę.
Witold stanął patrząc mu w oczy.
— Książe Mazowieckie Semko, będzie tu dziś — mówił dalej Mistrz — ale o nim nikt wiedzieć nie ma. Zdaje się, że żąda od zakonu pożyczki, której my zapewne mu nie odmówimy.
— Semko? ma tu być?? — marszcząc się odparł głosem jakimś stłumionym Witold. — Wiecie to zapewne, że brat jego jest szwagrem moim, poślubił Dawnutę siostrę moją, ale ja z obu niemi teraz źle jestem. Janusz dobry tylko — sobie...
Dziś jednak, gdy Semko się zadarł z Ja-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/220
Ta strona została uwierzytelniona.