Był to posiwiały w bojach i na myśliwskich wyprawach, jeden z tych ludzi, których namiętność w rodzaj monomanii przechodzi. Lubił ci on i wojnę, ale ta mu najmilszą była, gdy do łowów jak największe podobieństwo miała.
Człowiek ten gdy nie polował, przygotowywał się do łowów, śpiąc marzył o nich, a o niczem innem do rzeczy mówić nie umiał, krom o myśliwstwie. Sławnym też był w zakonie z tych opowiadań tak często nieprawdopodobnych, że przy stole wszyscy towarzysze jego głośnemi wybuchali śmiechami, gdy się zadaleko zapędził... Naówczas Kurt wpadał w gniewy, zaklinał się, przysięgał, a na potwierdzenie jednej baśni drugą wymyślał.
Ale w samej istocie był to wielki łowiec przed panem, którego w zakonie szydersko Bratem Nemrodem przezywano; człowiek takiego oka i uszu, takiej w polu umiejętności, iż sam widok lasu, ziemi, samo powonienie powietrza, dozwalało mu wyrokować na pewno, jak się którego dnia powodzić miało.
Stary, pokaleczony, pokiereszowany, okryty bliznami von Rosen, był siły wielkiej i niemniejszej zręczności. Z łuku i kuszy strzelał o zakłady, oszczepem ciskał do celu nie chybiając nigdy, a konia dosiadłszy najdzikszemu panował.
Lecz czasu łowów już doń ani mówić, ani go wstrzymywać, ani pokierować nim nikt nie mógł.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/223
Ta strona została uwierzytelniona.