Wpadał w rodzaj zapamiętałej wściekłości, która go ślepym i głuchym czyniła.
Jak inni krzyżacy zasłużeni zakonowi, mógł on był, przy swem męztwie i doświadczeniu dójść już do wyższych urzędów w zakonie, do jakiej komandoryi lub dowództwa, ale się od wszystkiego wypraszał, o bogactwa żadne i wygody nie dbał, byle namiętności swej mógł dogodzić.
Śmiejąc się mówiono o nim, że gdyby zwierza zabrakło, na szczury w lochach pod zamkiem gotówby polować.
Kurt von Rosen był też w Malborgu zwierzchnim wszelkich łowów nadzorcą i dowódzcą. On je dla obcych gości urządzał, prowadził, pod jego rozkazami byli sokolnicy, psiarze i stajnie łowieckie.
Skłoniwszy się księciu, stary Kurt spytał go, czy w istocie chciał się dnia tego wybierać na łowy.
— Śniegu dużo napadło — rzekł — kopno dla zwierza, ale dla psów też i koni nielepiej. Snieg suchy z wiatrem pozawiewał tropy. Zły dzień, miły książe...
Witold słuchał obojętnie.
— Macie czem zwierza szczwać? — zapytał.
Kurt się obraził tem powątpiewaniem.
— Zaprawdę - odparł z dumą — żadnego rodzaju psów u nas nie braknie. Mamy i do ścigania najlepsze.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.