Witold może dorozumiewał się Semka i odgadł go. On to był w istocie, w towarzystwie tych, co naprzeciw niego do Torunia zostali wysłani.
Nie spodziewał się spotkania tego Rosen, bo może nawet o mazowieckim księciu nie wiedział, nie mówił więc nic. Tak, dwa przeciwko sobie idące orszaki zbliżyły się. Bystre oko Witolda już wśród Krzyżaków i dworu dostrzegło i poznało Semka, który, choćby się był chciał skryć za drugiemi, nie mógł.
Witold zatrzymał nagle konia.
— Semko! — zawołał. — Cóż to? nie poznajesz ty mnie, czy znać nie chcesz?
Krzyżacy prowadzący księcia mazowieckiego, zatrzymali się poglądając po sobie i radząc co czynić mieli. Semko rad nie rad wystąpił nieco naprzód i pozdrowił Witolda.
— Toś mi już urósł do zbroi! — odezwał się książę. — Rad cię widzę. Nie będę się dziwował, że ty tu jesteś, bo jeszcze dziwniejsza rzecz, że mnie widzicie w Malborgu!! Zdrów Janusz i siostra moja?
Nim Semko miał czas odpowiedzieć, Witold konia swojego zawrócił i odezwał się do Rosena.
— Łowów pono dziś niema się co spodziewać. Mieliście słuszność! Wracajmy razem.
Ustąpili nieco Krzyżacy. Kanclerz, który jechał przy księciu dotąd, cofnął się także i dwaj
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/227
Ta strona została uwierzytelniona.