książęta pozostali obok siebie na przedzie. Semko zmięszany, ledwie się na słów parę mógł zebrać.
Ciężko rozpoczynała się rozmowa, gdyż mazowieckie książe niebardzo jej rade było. Witold zagaił ją gwałtownem na Jagiełłą wyrzekaniem.
— Za to się nam wywdzięczył — wołał — że myśmy go w ręku mając, życie wziąć mogąc za zdradę, puścili wiarołomcę wolno. Ojciec mój życiem miękkie swe serce przypłacił, ja zostałem na pomszczenie go, i poprzysiągłem, że zemstę mieć będę.
Widzicie, zszedłem na tułacza, co się po cudzych zamkach chronić musi i łaski prosić u obcych.
Witold mówił to tak głośno, jak gdyby chciał ażeby rycerstwo krzyżackie jadące za nim, wysłuchało żalów tych i pogróżek. Zdawało się, że więcej to wywołuje dla nich, niż dla Semka.
Szepty byłyby może w podejrzliwych obudziły ciekawość i nieufność, wykrzykiwanie to było obojętnem. Nie słuchali go nawet.
Rosen tymczasem połączywszy się ze swojemi znajomemi, począł ich już powieściami myśliwskiemi zabawiać. A że się naśmiewać z niego byli nawykli, słuchali drażniąc się ze starym.
I stało się, co przewidzieć było można, że Witold ciągnąc z sobą Semka, dobrze się z nim naprzód odsadził, a choć się nie oglądał za
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/228
Ta strona została uwierzytelniona.