równie jak mnie potrzebna... My tylko we dwu możemy zbójecki zakon pokonać.
Gdy to mówił Witold, słowom jego towarzysząc brzmiała miłosna pieśń niemiecka, której przyklaskiwali siedzący za stołem. Stukano kubkami, brząkano dzbanami w takt muzyce i rozmowa toczyć się mogła bez obawy podsłuchania. Semko trwożliwie rzucał oczyma do koła, a Witold też, pomimo zapału i rozognienia, bacznie śledził Niemców ruchy.
Dla niepoznaki dwakroć z Semkiem zbliżał się do lutnistów, stał przy nich chwilę, dobył pieniędzy i rzucił im garść ich na wyciągnięte dłonie. Zdawał się bawić pieśnią i lubować muzyką.
Młody książe potrzebował czasu, aby ochłonąć z przerażenia i trwogi, jaką go żądanie Witolda napełniło.
Przychodziło ono nie w porę, właśnie gdy musiał posiłki dla Bartosza wyprawiać, aby Kalisz mógł odebrać, który słabo miał być strzeżony.
Myślał i o tem, że mu z tą podróżą, ciężko się będzie ukryć i zataić ją przed wszystkiemi. Z drugiej strony pojednanie się z Jagiełłą, który miał srogi żal do obu książąt Mazowieckich, teraz właśnie bardzo dla niego pożądanem było. Witoldowi odmówić posługi nie chciał.
Ale cóż, gdyby zakon, który miał wszędzie ludzi swych i donosicieli, dowiedział się o jego postępku przeciwko sobie?
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/237
Ta strona została uwierzytelniona.