naszych braci św. Franciszka listy z któregokolwiek konwentu mieć potrzeba. O to łatwo, to najlepsze. Innego nic nie widzę.
— Zamiast listów, czemuby jeden z nich nie dał się namówić, aby mi towarzyszył? — odparł Semko. — Byłoby to najdogodniejsze, ale czas krótki, spieszyć muszę...
Kanclerz spytał smutny raz jeszcze.
— Nieuchronne to więc?
Semko z oburzeniem i niecierpliwością, dał poznać ruchem popędliwym, że mówić nawet o tem nie godzi się.
— Dwa dni, co najmniej książę poczekać musisz — żądał kanclerz — jadę natychmiast, listy lub zakonnika przywiozę.
To mówiąc ze smutną twarzą opuścił komorę książęcą. W izbie swej, do której wszedł chmurny, z głową spuszczoną, z modlitwą na ustach, bo w podobnych razach zawsze się do niej uciekał, zastał pilno kaligrafującego Bobrka, który trzema inkaustami litery przyozdabiał.
Ten, chociaż mocno zajęty rubrykowaniem, wyciąganiem delikatnych linij, punktowaniem i ornamentacyą, miał na oku ruch każdy. Spostrzegł już, że kanclerza powoływano do księcia, i z jaką od niego twarzą powrócił — ale niczem-by to było, gdyby zaraz sani i koni nie zażądał bardzo skapliwie, nie opowiadając się ani dokąd jedzie, ani kiedy powróci. Bobrek we własnym
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/260
Ta strona została uwierzytelniona.