Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/262

Ta strona została uwierzytelniona.

Tegoż dnia zaledwie wypocząwszy, Henryk z hałasem i zamaszystością wpadł do brata.
— Ja na łowy po mięso jeździłem — zawowołał wchodząc — a wy, miłościwy bracie, pono polowaliście na pieniądze i ubili sporo grzywien. Zaprawdę i mnieby się one zdały!
Semko spojrzał nań kwaśno.
— Tymczasem się obejdziesz, bo ja dla ciebie ich nie mam.
— No, więc pewno na wojnę! — począł Henryk rozsiadając się z przybraną powagą i rozpierając się szeroko. — No, a kiedyż na wojnę?
— Ja o żadnej wojnie nie myślę — ostro odrzucił Semko. — Co ci w głowie? Jaka wojna? Za parę dni do Czerska muszę, do brata...
— A !... to i ja z wami!! — zakrzyknął Henryk. — Dawnuta ma na dworze ładne litwinki, a te się mojej księżej sukni nie boją i nią nie brzydzą.
— Daj mi pokój, jedź do nich sam, kiedy ci smakują, ja podróż inaczej niż ty odbywam, pojadę bez ciebie.
— Jakto? jakto? — obrażony przerwał Henryk. — Cóż to, ja tego co ty nie wytrzymam? Sił nie mam, czy się pieszczę? Pokażę, że więcej potrafię, niż ty.
— Ja w podróży towarzyszów nie lubię — zamruczał Semko — to moja natura.
Henryk coś zaśpiewał pod nosem.
— Nie po bratersku się ze mną wasza miłość