z tem większą pokorą i serdecznością, im bardziej szło mu o to, aby go zjednał sobie.
Mnich zaraz go przypomniał, pozdrowił wesoło, zapytując, coby tu robił, na co Bobrek odpowiedział z wielkim zapałem malując szczęście swoje, iż mu Pan Bóg pobłogosławił i dał go w ręce tak mądrego, miłosiernego, świętego człowieka, jakim kanclerz był.
Wychwalał go w nadziei, że to dojść może do uszu jego. Potem zręcznie zagadnął staruszka, co on tu porabiał i jak się też w Płocku znalazł.
— A cóż? — rzekł z prosta zakonnik — kanclerz w drodze mnie spotkawszy, podwiózł mnie tu przez miłosierdzie, abym trochę starym kościom wypoczął.
Niespełna wierzył temu Bobrek, ale mu badać więcej nie wypadało, zamilkł, obiecując sobie śledzić najmniejszy ruch podejrzany na książęcym dworze.
Pomocniczy środek niespodziewany nastręczył się do tego, gdy książę Henryk, który w miejscu z trudnością mógł usiedzieć, a ciągle zabawki i roztargnienia szukał, tegoż dnia wpadł do kanclerza zastał klechę przy robocie, i z kilku odpowiedzi podobał go sobie. Zabrał potem do swego mieszkania, pod pozorem łatania jakiegoś rękopismu i zatrzymał na gawędkę.
Henrykowi niewiele szło o tę pobożną książkę
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/265
Ta strona została uwierzytelniona.