patrując się księciu, że jemu choć jedną noc gdzieś pod dachem potrzeba się było przespać, rozgrzać i spocząć.
Z pomocą więc Wiżunasa, zażądał pozwolenia na to, aby mógł gdzie w okolicy poszukać gródka albo wioski, lub jakiej numy leśnej, w którejby ich na noc przyjęto.
Z popasu dnia jednego, Wiżunasowi dawszy skazówki którędy miał dalej prowadzić, pojechał sam przodem i znikł wkrótce w lesie. Semko uląkł się później, że może nie powrócić wcale, a Wiżunas nie dałby rady wśród puszczy. Do wieczora trwała ta próżna obawa, gdy w końcu usłyszano znajome hukanie Kaukisa, a po odpowiedzi na nie, zjawiał się i on sam, pokazując drogę, którą jechać mieli.
Wiżunas chciał go rozpytać, jaki im nocleg obiecywał, ale Kaukis odpowiadać mu nie chciał, bo czasu nie było do stracenia. Mrok zapadał.
Dobrze już zciemniało, gdy podróżni poczuli zapach dymu, zwiastujący ludzkie mieszkania. Nie był to ani gródek żaden, ani dwór zamożniejszego bajorasa, ale proste trzy chaty osadników, u brzegu rzeki.
Pod płaszczem śniegu, gdyby nie dymniki, trudno je było nawet rozeznać o mroku. Siedziały chaty razem z oborami i szopami, do nich przylegającemi w ziemi, mało co po nad nią wystając.
Przed jedną z nich stał już oczekujący go-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/279
Ta strona została uwierzytelniona.