plecy, mały miecz u boku, żadnego zresztą oręża nie miał przy sobie, trudno było odgadnąć kim mógł być.
Kaukis i Wiżunas, na pierwsze spojrzenie poznali że Litwinem nie był. Semko się domyślał w nim Niemca, a brat Antoniusz wlepiwszy oczy zdawał się widokiem jego przyjemnie zdumiony.
Twarz zwolna ku gromadce podróżnych zbliżającego się mężczyzny wiekiem już nieco pomarszczona, ale czerstwa i świeża, uderzała wyrazem przebiegłości i rozumu. Nic w niej namiętnego, dumnego nie było, choć na energii i pewności siebie nie brakło. Nie musiał tu być obcym, gdyż obracał się śmiało, i tak jakby miał prawo spytać postrzeżonych, co oni tu robili i z czym przybywali — podjeżdżał ku nim.
Semko stał przy swoim koniu, dając znaki bratu Antoniuszowi, aby on pierwszy rozmówił się z przybywającym. Tymczasem nieznajomy okiem bystrem rozpatrywał się w ludziach, ubiorach, uzbrojeniu, i na twarzy jego coraz większe malowało się zdumienie.
Antoniusz, nie czekając aby go zagadnął, cichym głosem ale śmiało, odezwał się z ukłonem, ręką go witając — po łacinie:
— Laudetur Jesus Christus!
Nierychło, obejrzawszy się dokoła, z pewnem wahaniem, siedzący na koniu, odpowiedział:
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/284
Ta strona została uwierzytelniona.