— Tak, ale Jagiełło na zachód patrzeć musi i przyjąć chrześciaństwo zachodnie, rzymskie, bo inaczej Krzyżacy nigdy go nie uznają chrześcianinem, i bałwochwalcą zwać będą.
Minęły te czasy — dodał Hawnul — gdy na górze nad Wilnem krzyżowano braci św. Franciszka, dziś już miejski lud oswojony jest z obrzędami chrześciańskiemi i z chrześciany, których tu wiele z Rusi napływa. Wszyscy wiedzą, że w tym samym klasztorku, z którego męczenników pochwycono, nowi ich bracia nieustraszeni mieszkają i Boga chwalą. Przecież dziś są bezpieczni.
To mówiąc podniósł się Hawnul, i ręce ku niebu wyciągnąwszy, zawołał z przejęciem serdecznem.
— Dożyję może chwili tej, gdy mi Bóg da ujrzeć nad Wilnem krzyże i posłyszeć dzwony wołające na modlitwę. Naówczas powiem z Symeonem, odpuść Panie, sługę swego.
Brat Antoniusz słuchając, ręce złożył jak do modlitwy i szepnął cicho:
— Amen!
Hawnul ruszył z miejsca, było to znakiem, że w dalszą drogę puścić się mieli.
— A książę, z którym wyjechaliście na łowy? — zapytał Semko.
— Pomysli, żem się zbłąkał — odparł Hawnul — szukać mnie i zbyt się troszczyć nie będzie, boć wié, że sobie dam radę.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/293
Ta strona została uwierzytelniona.