Czeladź na znak dany, natychmiast konie przysposabiać zaczęła, Hawnul siadł na swego, i nie potrzebując już Kaukisa puścili się ku Wilnu za dnia jeszcze, lasami, wśród których urzędnik Jagiełły, okazał się dobrze dróg świadomym.
Na rozmowach o Polsce i Krzyżakach, których Hawnul był nieprzyjacielem, zeszła podróż do wieczora. Stary zakonnik opodal jadąc, różaniec swój przebierał.
Mrok był już gęsty, gdy wyjechawszy z puszczy ujrzeli dolinę, po nad którą we mgłach wieczora, zaledwie dojrzeć było można górnego zamku Wileńskiego i u stóp jego, murami opasanego grodu. Z małych domostw, drewnianych, gęsto ściśniętych złożone, szeroko pod nim rozścielały się przedmieścia.
Każdej wojny i napaści niemal, padały one ofiarą. Lud w części na zamki się chronił, częścią do lasów rozbiegał, nieprzyjaciel palił domostwa, a zaledwie odstąpił, jak grzyby wyrastały one znowu na zgliszczach.
Były to raczej szałasy i drewniane namioty a obozowisko niż miasto. Bardzo niewiele budowli wśród nich, dachami lub ścianami górowało.
W chwili tej jeden ogromny obłok dymu i wyziewów leżał nad Wilnem całem, kołysząc się jak fala, niekiedy za powiewem wiatru odsłaniając światełka i ogniki.
Niezmierna ilość ścieżek i drożynek wiodła
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/294
Ta strona została uwierzytelniona.