Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/018

Ta strona została uwierzytelniona.

groźne, nasępione strasznie, rozsmiało się, odpowiadając, pokazało ząbki białe... ale nie uciekło... Stało jak przyklejone do okna.
Semko uzuchwalony tembardziej jeszcze, położył ręce obie na piersiach, a potem jedną z nich ku oknu wyciągnął.
Dziewczę niby się przestraszyło, niby oburzyło, zasłona opadła, twarzyczka znikła, ale po bardzo króciuchnym przestanku, różek się jej podniósł, błysnęły z za niego oczy, a białe paluszki pogroziły...
Tak była piękną ta swawolnica, że książe zapomniał nawet o swem upokorzeniu, o Hawnulu, bodaj o celu podróży. Zbliżył się ostrożnie. Zasłonę zieloną spuszczono, lecz nieskończyło się na tem jeszcze.
Dziewczę podniosło ją znowu, pokazało się uśmiechnięte wesoło, do pół odkrywszy, z rączkami obiema, któremi żywo dawać zaczęło wyraziste znaki, o jakiemś niebezpieczeństwie oznajmujące.
Semko, zapatrzony w śliczny ten obrazek pozostał zupełnie obojętnym, i w zamian za nie posłał od ust całusa.
Zielona siatka opadła szybko bardzo, ale z za różka jej ostrożnie uchylonego, Semko dostrzegł wielkie niebieskie oko, które patrzało na niego i smiało się, a młody pan, poruszony do żywego