kopolan Bartosza z Odolanowa. Oczekiwano tu na niego.
Pierwszy, który go przy zsiadaniu z konia pochwycił, był brat Henryk, tak dziwacznie jak zawsze ustrojony, pół po duchownemu, na pół po świecku.
— Semko! co się z tobą stało! — krzyknął cisnąc się ku niemu. — Wszyscy o ciebie w trwodze wielkiej. Posłano w lasy szukać i trąbić! myśleliśmy już, że cię dzikie bestye zdrapały gdzie, albo Litwa w niewolę uprowadziła.
Coś ty robił?... gdzieś bywał?...
— Alboż nie jestem wolen robić co chcę? — odparł szorstko Semko — zbywając się natrętnego chłopca, który szedł za nim.
— W progu izby gościnnej zastąpili mu drogę Janusz, mierzący go oczyma niespokojnemi i cały rozogniony Bartosz z Odolanowa.
— Nabawiłeś nas, miłość wasza, trwogą straszną — począł ostatni. — W takiej chwili, gdy każda godzina droga, gdy radzić trzeba i czuwać, was nam zabrakło, miłościwy książę. Wolelibyśmy sto kopij stracić!
Semko w czasie podróży już ułożył był sobie baśń dla wytłumaczenia niebytności swojej. Ludzie do niej zastosować się mieli. Kłamstwo stało się nieuchronnem, gdyż przyznać się do celu podróży nie mógł w żaden sposób i przed nikim. Janusz milczący mierzył go ciągle oczyma nieufnemi.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/051
Ta strona została uwierzytelniona.