Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/054

Ta strona została uwierzytelniona.

nad was większego nie ma. Oczyścimy wam pole. Nie żądamy, abyście się sami mięszali do sporów i naszych waśni, ale posiłków na gwałt potrzeba i tych nam odmówić nie możecie.
Semko jeszcze milczał, dał znak Bartoszowi tylko, że nie pora o tem rozprawiać. Dwór zwolna rozchodzić się zaczął, zastawiono stół, rozmowa wzięła się o sprawach obojętnych. Henryk, nie mogąc doczekać, czego sobie życzył, zniecierpliwiony wybiegł. Bartosz milczał zmuszony, lecz widać było, że czekał tylko chwili, aby powrócić do tego z czem przybył.
Zostali wreszcie sami, książęta dwaj, Odolanowski pan i stary Socha. Natychmiast okiem po izbie powiódłszy, Bartosz począł.
— Miłościwy książę, po ludzi przybyłem... Wojewoda bez was dać mi ich nie chce, a ja pilno potrzebuję.
Semko spojrzał na Janusza, zachmurzonego i milczącego, potem na Sochę.
— Ludzi mam gotowych — odezwał się wojewoda — ale tych bez rozkazania pańskiego dać nie mogłem...
Młody książę poruszył ramionami.
— Zaprawdę — rzekł — gdybym ja od Bartosza zażądał posiłku, pewnoby mi go nie odmówił. Sąsiedzka to sprawa. Nie widzę, dlaczegobym nie miał przyjść w pomoc staroście...