Starszy powolnie wzrok zwrócił na brata.
— Nie wiem jeszcze jakim jesteś — rzekł. — Kiedy baba garnek na targu kupuje, dzwoni w niego palcami, dzwoni, patrzy, ogląda czy wypalony, ale póki w nim wody nie zagotuje, nie jest nigdy pewną czy garnek wytrzyma. W tobie Semku, też woda się jeszcze nie gotowała w ogniuś nie był.
Dumną postawę przybrawszy, młodszy nic nie odpowiedział. Janusz wstał, aby się pożegnać.
— Bóg szczęść — rzekł poważnie. — Pomnij tylko com mówił, w nieszczęściu ratować cię nie będę mógł, bo obu nam przepadać nie można.
— Ależ przy pomocy Bożej — wybuchnął młody — ja wcale ginąć nie myślę, ale chorągiew naszą o dwu orłach podnieść wysoko!
Dziwnie uśmiechnął się Janusz.
— Pamiętaj tylko — dodał — że tam przy orłach dwu, siedzą też na chorągwi dwa puhacze. Nie radbym, ażeby orłowie ulecieli, a puhacze nam zostały, bo to ptacy, co krzykiem swym nieszczęście wróżą.
Wyszli razem do przedsieni, gdzie starszego pana, jak go tu zwano, zgromadzili się żegnać wszyscy urzędnicy dworu i dowódzcy. Przybiegł też Henryk z miną zuchwałą i niewiele uszanowania okazującą. Raził oczy jego strój niezgadzający się z powołaniem i postawa żołnierska.
Spojrzał nań Janusz z ukosa.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/066
Ta strona została uwierzytelniona.