Ten, w boki się wziąwszy, pozostał u ganku, jak gdyby kościół, któremu go mimo jego woli chciano poświęcić, wstręt w nim obudzał.
W progu czekało na Semka duchowieństwo z krzyżem i wodą święconą, ze śpiewem i modlitwą. Chwila była uroczysta, wszyscy pochylili głowy. Młody książe czuł jedno to, że powrócić z niczem srom będzie, a ta korona, którą mu obiecywano, tak wysoko jeszcze unosiła się w obłokach.
Z ganku na cały ten obrzęd, zazdrosnemi oczyma, patrzał Henryk; z wieży, na którą pobiegła Błaszowa i Ulina, we dwie siadły płacząc patrzeć na gościniec, którym Semko w świat na boje miał ciągnąć.
Widać już było na nim idące poczty zbrojne i wozy. Konnych, wojsko doganiających. W stronie, ku której dążyli ciemna chmura leżała, daleki zasłaniając widnokrąg.
Przed mieszkaniem kanclerza stał zadumany Bobrek, spoglądając to na Henryka, to po podwórzach opustoszałych. Myślał już czy warto było tu pozostać dłużej, lub do Torunia powracać, aby z nowemi poleceniami w inną wyruszyć stronę, gdzieby więcej było do czynienia.
Przepisywanie długie nudziło go bardzo, siedzenie w miejscu dokuczyło, a piękną Anchen ojciec tak pilnował i zamykał, że się do niej zbliżyć nie było sposobu. Szło o to tylko jak się
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/070
Ta strona została uwierzytelniona.