nie miał nic do zarzucenia radzie wytrawnej i rozumnej.
Nie odpychał on Ziemowita, nie zaprzeczał narodowi prawa do wyboru, ale zachować go chciał od zarzutu lekkomyślności.
Pierwszy arcybiskup Bodzanta, który własnej skwapliwości trochę się wstydził i utykał, przybrał taką postawą, jakby na zdanie Jaśka przystawał.
Starszyzna wielkopolska spoglądała po sobie wahając się, Krakowianie korzystając z tej chwili zachwiania coraz głośniej i stanowczo odzywali się za zdaniem kasztelana.
Jąkając się, mrużąc oczyma przemówił coś Bodzanta, więcej rękami okazując, niż słowami.
Stało się czego przed chwilą nikt przewidywać nie mógł, nikt się nie śmiał spodziewać, a co często trafi się w tłumie namiętnym, który jak fala miota się na jedną i drugą stroną, za lada powiewem.
Niektórzy z Wielkopolan chcieli uporczywie Semka okrzyknąć; wstrzymano ich tem, że sprawie księcia gwałtowność zaszkodzić może.
Starszyzna skupiła się dokoła, naradzając już nad urzędową odpowiedzią, jaką dać miała posłom królowej.
Wielkopolanie radzi nie radzi, sami pewnie nie wiedząc, jak się to stało ulegli zwyciężeni.
Słuchano spokojnie, jak Bodzanta wyrażał
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.