mnichów, wprost dążąc na zamek, do dworca swojego. Tu zamknął się z myślami niedającemi mu spokoju.
— Wstań i idź! — powtarzało się w jego duszy. Był to, jak rozkaz z góry, jak głos Boży, miał siłę, której oprzeć się Hawnul nie umiał.
Jagiełły, który, jeśli nie był na wojnie, zawsze prawie na łowach w lasach siedział, i teraz nie było w Wilnie.
Z braci, dwu gdzieś na Rusi siedziało, inni byli po zamkach rozpierzchli. Stara tylko królowa z córkami modliła się i wzdychała do monasteru w teremach swoich.
Nad wieczór Hawnul nie mogąc już wytrzymać, przeżegnał się, westchnął i szedł do wielkiej księżnej.
Właśnie, gdy przechodził podwórce, około św. ołtarza Litwy, jakiś uroczysty obchód wiosenny się odbywał. Dym ogromnym słupem wzbijał się w powietrze, brzmiały pieśni, a ludzie w wieńcach zielonych, przemykali się około murów.
Hawnul spojrzał w tą stronę, na żywe jeszcze bałwochwalstwo, mające tu swych kapłanów, wieszczów i pobożnych wyznawców; zadumany nad tem, jakiej siły było potrzeba, ażeby obalić gmach ten prastary, mający korzenie głęboko w ziemi utkwione.
U drzwi wielkiej księżnej, lękając się, aby
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.