dził, nawet przed ulubionym jego bratem. Odchodzić jednak nie dał staroście i gdy jedzenie przyniesiono zatrzymał go przy sobie. Mówiono o łowach... Wigund się przechwalał, Jagiełło trochę z nim drażnił.
Wstał potem prędko, wody się napiwszy i Hawnula do swej sypialni poprowadził.
— Milcz ty mi z tem, o czem mówiłeś matce — rzekł grożąc. — Zakląłem i ją, ażeby nie powtarzała tego nikomu, ale niewieście usta zamknąć trudniej niż mężczyźnie zemsty zabronić. Na prawdę, pojechałbyś ty na zwiady? aż tam? do samego Krakowa?
Wlepił oczy w niego.
Starosta odpowiedział stanowczo.
— Pojadę.
Przeszedł się po izbie Jagiełło.
— Kto tobie to poddał? kto naraił? — odezwał się niespokojnie — to zdrada może?
— Miłościwy panie — począł Hawnul — znacie mnie, że nie kłamię. Jestem chrześcianin, do Boga mego modlę się gorąco, i mogę wam poprzysiądz, że przy modlitwie słyszałem głos...
— Głos! głos słyszałeś! — krzyknął przestraszony w. książe cofając się.
— Nie głos ludzki, ale duszy mojej, mówiący mi wyraźnie. — Idź i czyń to.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.