tak do wieczora na rozhoworze na pozór obojętnym, a w istocie obu ich nauczającym. Keczer mało znał Litwę, Hawnul Polskę ze słuchów oddalonych tylko.
Nieznacznie Krakowianin przejął się myślą starosty, i nabrał przekonania, że należało choć spróbować się z niej zwierzyć któremu z panów: Dobiesławowi z Kurozwęk, lub Jaśkowi z Tęczyna. Pierwszy siłę miał po sobie, rozum drugi.
Nim Hawnul się odkrył z tem, iż życzyłby sobie myśli się zwierzyć któremu ze starszyzny, sam Keczer wniósł, iż mu się to zdało dobrem.
Starosta nie napraszał się.
— Możecie to uczynić od siebie — rzekł — ale wcale nie odemnie. To com mówił jest prostym wymysłem mojej głupiej głowy. Po drodze człowiek, nic do czynienia nie mając, marzył i plótł sobie... Niech Bóg uchowa, aby posądzić mnie miano, iż mi kto polecił... albo z tem słał!... Głowąbym to mógł nałożyć.
Pomimo tych zapewnień, Keczer się uśmiechnął chytrze. Znajdował Hawnula prostodusznym i niedosyć przebiegłym. Miał słuszność. Pomimo najlepszych chęci, starosta na każdym zdradzał się kroku.
Kupiec patrzał mu w oczy.
— Ktoby tam miał was posądzać — odparł — lecz gdyby z panów który wziął sprawą do serca, i chciał was wezwać na rozmowę?
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.