Keczer trafił naprzód do niego.
Mąż wielkiej powagi, ale i dumy niemniejszej, Jaśko z Tęczyna mając sobie oznajmionym mieszczanina, nie posądzał nawet, aby o ważniejszych sprawach śmiał z nim mówić. Pieniężnego interesu, handlu jakiegoś, sporu mógł się domymyślać.
Tymczasem rajca krakowski, dworzan i służbę liczną widząc dokoła, musiał prosić pana o rozmowę na osobności.
Podniósł brwi, zdziwiony pan z Tęczyna.
— Jakież ty tajemnice mi przynosić możesz! — ozwał się z uśmieszkiem.
Keczer bywał podczas żartobliwy i wesół, skłonił się bardzo nizko.
— Trafiło się ślepej kurze znaleść ziarnko — rzekł — niech, miłość wasza da mi posłuchanie, a potem osądzicie, czy biedota mieszczanin prawo miał was na osobną prosić rozmowę.
— Dla samej ciekawości zaprawdę, gotowem słuchać — odparł kasztelan, ludzi odprawiając skinieniem. — Praw, proszę.
Keczer rozpoczął. Nie poszło mu wyłuszczenie sprawy tak składnie jak innemu, coby słowa umiał ustawić, wygładzić i poprowadzić je jak żołnierzy do bitwy sworno, a z ładem. Jąkał się nieco, wygadał zanadto a nie powiedział dosyć, pozadzierzgiwał węzłów dużo, nie umiejąc ich roz-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/174
Ta strona została uwierzytelniona.